Nasze nurkowanie – wyprawy nurkowe
Nadszedł wyczekiwany listopad i wyruszyliśmy na kolejna wyprawę. Zapewne każdy z nas miał inne wyobrażenia o tym co tam zobaczymy. Ja spodziewałam się egzotycznej przyrody i mieszkańców o gorących temperamentach, muzyki na żywo i salsy na ulicach, jednocześnie, niedostatku i bylejakości, które są efektem braku własności prywatnej oraz nieufności spowodowanej trwającym tam od lat reżimem.
No i się sprawdziło….
Pierwszym celem naszej podróży była Hawana. Pilot, który przywitał nas na lotnisku mówił po polsku. Jak wielu Kubańczyków, w czasach współpracy państw z bloku socjalistycznego, studiował w Polsce. Nawet, jak opowiadał, miał tutaj żonę i córkę. Ale reżim rządził się swoimi prawami. Zawezwano go do powrotu do wojska. Nie mógł „odmówić”. Wrócił i jego małżeństwo się rozpadło.
Juan, bo tak miał na imię, był bardzo dumny ze swojej ojczyzny.
Wszystko tutaj było dla niego najpiękniejsze, największe, naj.., naj…
Z dumą oprowadzał nas po Hawanie, pięknym, zabytkowym mieście, w którym czas zatrzymał się…. 60 lat temu.
Centrum Hawany to labirynty wąskich uliczek, poprzecinanych placami. Wzdłuż uliczek stoją rzędy postkolonialnych, kolorowych budynków, z koronkowymi fasadami, kutymi balkonikami i zacienionymi bramami, prowadzącymi do podwórek z zieloną roślinnością i fontannami.
Na uliczkach swoje prace wystawiają miejscowi malarze. Co rusz można spotkać zespoły, grające kubańską muzykę. Na ulicach stoją bez ruchu mimowie, na szczudłach chodzą poprzebierani artyści. Słodkie ciasteczka, a’la faworki sprzedają z koszyków ubrane w kolonialnym stylu Kubanki.
Tak jest w odnowionych częściach miasta. Są też takiej uliczki, gdzie wszystko jest „BEZ”. Budynki są bez tynków, pokryte jedynie gdzieniegdzie chropowatym grzybem. Okna są bez szyb, zabite obłażącymi z farby deskami. Biegają tam też psy bez sierści. Nie mogą być „z”, bo byłyby to nietakty i przejaw nadmiernego luksus względem otoczenia. Można by pomyśleć, że te domy są pewnie do rozbiórki. Nic bardziej mylnego. Większości ich balkonów, przystrojona jest sznurami, uginającymi się od świeżo-wyprawnego, powiewającego radośnie odzienia. Czyli życie się toczy….
Można też trafić w miejsca bardziej reprezentatywne, świadczące o dawnym, wielkim bogactwie tego miasta. Myślę tutaj o ulicy przy której stoi budynek parlamentu i budynek baletu. Ten ostatni zrobił na mnie największe wrażenie. Ogromny, imponujący, z wyszukanymi rzeźbieniami, balkonami, cacko. Widać, że balet i taniec to „ dobro narodowe” i wielka miłość Kubańczyków.
Niewątpliwą atrakcją wizualną tego miasta są auta. Większość z nich została sprowadzona na Kubę przez amerykanów w latach 50 i porzucona kiedy ich właściciele uciekali przez rewolucją. Auta są pomalowane na cukierkowe kolory. Wyglądają jak rozsypane się na czarnym asfalcie, toczące się M&M- sy. „Pracują” na etacie taksówek i chociaż mają już ponad 60 lat, nie wygląda aby wybierały się na emeryturę.
Wieczorami Hawana budzi się do nocnego życia. Turyści spędzają czas w licznych klubach ( my odwiedziliśmy Bueana Vista Social Club), gdzie leje się alkohol, króluje muzyka, zabawa i salsa. Mieszkańcy, których nie stać na życie klubowe, wylegają masowo na bulwar nad morzem i przesiadują tam na murku ciągnącym się wzdłuż plaży.
Hawana to miasto różnic. Zubożałe i zatrzymane w czasie przez lata rządów szefa szefów (Nasz przewodnik tak go określał. Bał się przy kierowcy autobus mówić na głos jego nazwisko. Może obawiał się, że ten napisze to w raporcie. Bo mam wrażenie, że on codziennie pisał jakiś raport). Widać jednak, że delikatnie zaczynają wiać nowe wiatry historii. Powoli następuje odwilż. Budzi się pierwsza prywatna się inicjatywa. Od niedawna dano Kubańczykom możliwość zakupu nieruchomości. Pojawiają się już pierwsze prywatne knajpy, nad dachami budynków górują budowlane dźwigi. Remontuje się, dzieję się….
Po zwiedzeniu Hawany, udaliśmy się na wycieczkę w głąb wyspy.
Po drodze wstąpiliśmy do prywatnej ( państwo bierze 90% upraw, 10% zostaje właścicielowi) fabryki cygar.
Nacieszyliśmy oczy pięknym widokiem Sierry de los organom i jechaliśmy dalej do celu, którym był mural de la prehistoria.
Historia powstania tego dzieła, zaczęła się kiedy Fidel Castro przebywając w dolinie Vinales, urzeczony jej niezwykłym pięknem, wpadł na pomysł, żeby na skalanym zboczu została uwieczniona, historia powstania człowieka. Zaszczytu namalowania dostąpił najzdolniejszy i najbardziej popularny malarz Kubański. Nie znajduję słów, żeby opisać to cudo, do którego jechaliśmy pół dnia. Jakież to „piękne” prawda?
Z Hawany wyruszyliśmy na wyspę Isla de la juventud. Pierwsze wczesno-poranne zaskoczeni spotkało nas na płycie lotniska. Samolot, którym mieliśmy się dostać na wyspę był malutki ( około 30 osobowy), wiekiem dorównywał chyba hawańskim taksówkom i wchodziło do niego od „ogona”. Huczało w nim niemiłosiernie. Walizki leciały w środku, razem z nami. Leciały, leciały i nie doleciały. Na miejscu okazała się, że samolot jest za mały na tyle bagażu i walizki części pasażerów dolecą, kiedyś, innym…. Niektórzy musieli potem chodzi cały dzień w damskich majtkach i nawet całkiem nieźle się w nich prezentowali…
Kolejna niespodzianka spotkała nas niebawem. Na naszą 24- osobową grupę miał czekać przed lotniskiem transport. Nie czekał. Po dłuższych ustaleniach (na lotnisku nikt z obsługi nie mówił po angielsku) udało nam się dodzwonić do hotelu. Pani z recepcji obiecała, że nas jakoś dostarczy do hotelu. Zamówiła nam 2 taksówki, które jeździł ruchem wahadłowym (dojazd w jedną stronę trwał ok. godziny) i tak już wczesnym popołudniem cała ekipa znalazła się w hotelu. Dla „beach-boysów” nastąpił czas leżingu, dla nurków czas wypraw w morze i podwodnych kąpieli. Miejsca nurkowe były urocze, choć nie spotkaliśmy tam ani dużej ilości drobnego, ani pojedynczych sztuk grubszego zwierza. Troszkę coral garden, 2 fajne jaskinie, no i oczywiście dzikie, piękne plaże na czas odpoczynku pomiędzy nurkowaniami.
Nasi instruktorzy ugościli nas na łodzi po królewsku. Nałowili langust i przyrządzili smakowitą ucztę. Skakali do wody z dużymi, drewnianymi pałkami i zanurzali się na bezdechu. Wśród podekscytowanych nurków, krążyły domysły i plotki, że oni tymi pałkami walą te biedne langusty po główkach i że jest to stara, kubańska metoda połowu. Jak się okazało, pałki służyły do podpierania rozłożonych na dnie morza płyt, pod którymi za dnia chowały się przed słońcem langusty.
Czas płynął nam sielsko i anielsko.
Jedyną zmorą pobytu na wyspie były jejeny- podstępne, krwiożercze, małe, moskitopodobne stworzenia, które bez bzyczenia, bez ostrzeżenia, kąsały i często i gęsto. Bąble występowały po 1-2 dniach. Wyglądaliśmy wszyscy jak biedronki. Swędziało ponadprzeciętnie przez 2 tygodnie. Technik drapania było wiele- pazury, czochranie ostrą suchą gąbka, nacieranie się po cały ciele plażowym piaskiem, drapanie przez współtowarzysza niedoli (na plecach), nacieranie ciała kostkami lodu albo topienie zgryzoty w drinkach. Najbardziej dostępna opcja, bo było all inclusive
Kolejną atrakcją w programie były nurkowania w Zatoce Świń. Tak więc nadszedł czas powrotu z wyspy na Kubę. Dojazd do lotniska odbywał się w tej samej formule- 2 taksówki, mocno spóźnione, w trybie wahadłowym, jedna nie mogła odpalić, walizki na kolanach. Fortuna nam sprzyjała i zdążyliśmy przed odlotem.
Nurkowania w Zatoce Świń odbywały się wzdłuż podwodnej ściany. Tutaj już było więcej zwierza, różnych ukwiałów i korali. Instruktor dla uatrakcyjnienia nurkowania wyciągał z kieszeni pokarm dla rybek, a one najwyraźniej do tego przyzwyczajone, podpływały i jadły. Sami zaczęliśmy wkładać rękę do swoich jacektów i wtedy ryby jak oszalałe płynęły do nas. Można je było nawet szybko pogłaskać.
Ciekawe, że nauczyły się pewnego gestu i na niego reagowały, cwaniutkie…. Nieprawdopodobne, że nawet rybki można wytresować.
Z Zatoki Świń udaliśmy się w dalszą podróż do Trynidadu. Już sama podróż była ciekawym przeżyciem. Drogi na Kubie są wąskie, dziurawe i mało uczęszczane. Kubańczycy podróżują albo wozami konnymi, albo na koniach, albo na osłach, bardzo rzadko spotyka się osobowe auta.Po drodze mijaliśmy pola i wioski, czasami jakieś miasteczko. Większość domów tutaj jest taka sama. Różnią się głównie kolorem i wzorem krat w oknach. Są parterowe, z 2 oknami i werandą z przodu. Kuba jest krainą bujanych foteli. Obowiązkowo na werandzie każdego domu stoją 2. Jest skromnie, ale czysto.
Trynidad to miasteczko, które w czasach swoje świetności było dużym, kolonialny ośrodkiem handlu cukrem. Uliczki miasta są wyłożone kocimi łbami. Kamienie te były przywożone tutaj jako balast statków przypływających po cukier. Domy w Trynidadzie są w większości parterowe, w pastelowych kolorach z czerwonymi dachówkami. Mają duże okna zaczynające się od ziemi, zabezpieczone kutymi kratami i drewnianymi okiennicami. Wieczorami mieszkańcy Trynidadu siadywali w tych oknach i prowadzili życie towarzyskie z sąsiadami. Słyszałam taką opinię, że krata w oknie świadczyła o zamożności mieszkańców. Obecnie to miasto turystów, pełne knajpek, muzycznych klubów i salsy. Ze względu na swoją unikatową zabudowę starówka miasta została wpisana na listę zabytków UNESCO.
Z Trynidadu udaliśmy się do ostatniego miejsca na naszej trasie podróży -Varadero. Po drodze odwiedziliśmy muzeum Che Guevary , który jest tutaj wielkim bohaterem narodowym i jeszcze większym bohaterem pop kultury. Wizerunek Che jest wszędzie dookoła i jest także na wszystkich gadżetach, które można sprzedać turystom. Na miejscu okazało się, że kolejka do mauzoleum jest długa i grupa zgodnie i żwawo zrezygnowała z atrakcji jego zwiedzania. Wzbudziło to chyba lekki niepokój naszego przewodnika, bo jak domniemaliśmy, o takiej nieładnej postawę turystów musiał napisać w raporcie…
Wczesnym popołudnie dotarliśmy do Varadero gdzie poświeciliśmy się całkowicie błogiemu plażowemu lenistwu, przerywanemu kąpielami w morzu, piciem dużej ilości bardzo słodkich drinków, chodzeniem do paśników w czasie pasienia i pomiędzy też J. Bardziej aktywne jednostki rozgrywały z poświęceniem mecze piłki plażowej, doprowadzając inne jednostki do mniejszych lub większych kontuzji. Niektórzy uczestnicy próbowali nawiązać transkontynentalne, słonowodne, damsko-męskie relacje z czekoladowymi turystkami.