Nasze nurkowanie – wyprawy nurkowe

2012 Indie - Andamany - RELACJA

Relacja w telegraficznym skrócie.....

Nasza wyprawa do  Indii zaplanowana była na drugą połowę listopada. Posunięcie sprytne i przebiegłe, gdyż w tym czasie w Polsce  króluje jesień- obrana z kolorów, ciepła i wszelkich złudzeń pora roku.  Wielu dopada chandra oraz bezbrzeżna, nieukojona tęsknota za ciepłem i światłem promieni słonecznych. My, członkowie wyprawy, czuliśmy się więc jak wybrańcy losu, „dzieci lepszego Boga”. Nasza jesień w tym roku zapowiadała się kolorowo, słonecznie, egzotycznie….

Czekaliśmy, czekaliśmy …i doczekaliśmy, nadszedł w końcu TEN dzień i wybiła godzina W(yjazdu). Wystartowaliśmy z Warszawy przez Moskwę i wylądowali w Delhi.

Wszyscy gotowi na nowe wrażenia i przygody. Niektórzy ( ..jaJ), po lekturach książek, podszyci niepewnością i gotowi na  przeżycie szoku.

Delhi przywitało nas duszną pogodą oraz dywanowymi wykładzinami, którymi wyłożone były podłogi lotniska- pierwsze zaskoczenie- drobnostka w porównaniu z tym co mieliśmy zobaczyć już niebawem…

Wyprawa podzielona była na 2 etapy:

  • Pierwszy – to wycieczka turystyczna- z ambitnym planem zwiedzania na trasie Delhi-Jaipur-Agra-Varanasi-Kalkuta.
  • Drugi – to pobyt na wyspie Haverlock w archipelagu Andamany. Dla jednych (grupa nurków-sznurków)  wypełniony poznawaniem podwodnych krain, dla drugich (grupy Beach-boys-ów) – eksploracją wyspy i jej  rajskich plaż.

Pierwsza część, chociaż  wymagała od nas przejechania ponad tysiąca kilometrów, dała jedynie możliwości  zobaczenia malutkiego kawałka tego ogromnego i różnorodnego, ze względu na języki, wyznawane religie oraz przynależność kastową,  kraju. Naszym doświadczeniem nie było poznanie, było jedynie nabycie przelotnych wrażeń.

Wrażenia były skrajnie różne.

Zachwyty

Zachwycały zabytki, ich widok  rozbudzał wyobraźnię- jak potężni, zamożni i światli władcy zamieszkiwali kiedyś tą krainę. Swoim pięknem zachwycił wybudowany na szczytach gór Amber Fort, do którego dostaliśmy się jadąc na grzbietach słoni. Wycieczka na słoniach dała namiastkę tego, jak przybycie do siedziby maharadży wyglądało kilkaset lat temu.

Piękne były również: kolejna siedziba maharadży Agra Fort, czy zbudowane z czerwonego piaskowca wymarłe miasto.

Powalające wrażenie, zrobił na mnie Taj Mahal. Już od pierwszej odsłony, kiedy zobaczyłam go za mgłą, w oddali, w świetle bramy, miałam poczucie, że obcuję z cudem świata. Łapiąca za serce jest geneza powstania tego mauzoleum. Zostało ono wybudowane przez cesarza Shah Jahana  po niespodziewanej śmierci ukochanej żony Mumtaz, która po porodzie 14 dziecka zmarła w połogu, w wieku 38 lat. Jak głosi historia- tej tragicznej nocy cesarz osiwiał cały z rozpaczy. Czy możliwa jest taka miłość? Czy to tylko legenda? Jakby nie myśleć, to fakt, jest taki, że grobowiec Mumtaz  stoi w centralnym miejscu mauzoleum, a cesarza z boku. To nietypowe dla kultury, w której całkowicie dominują mężczyźni i świadczy, że była ona niewątpliwie bardzo ważną postacią.

Wartym zobaczenia miejscem był Jainpur. Królewskie miasto, w którym od wieków  zgodnie z tradycją wszystkie domy malowane były różowo. Charakterystyczną, znaną turystom budowlą różowego miasta jest  Wieża Wiatrów- kliku-piętrowa, pokryta oknami fasada. Przed wiekami było to miejsce, gdzie żony maharadży mogły, w ukryciu przed światem, obserwować życie miasta. 

 

W Jainpur odwiedziliśmy także najstarsze w Indiach obserwatorium astronomiczne, z wielkimi zegarami słonecznymi, mierzącymi czas z dokładnością co do sekundy. Znajdowały się tam również inne „magiczne” budowle, które osobom posiadającym wiedzę astronomiczną, okazywały tajemnice otaczającego nas wszechświata.

 

Indie to świat tysiąca kolorów, szczególnie obecnych w ubiorach kobiet. Zachwycała ich barwa i  mnogość.  Kobiety wyglądały jak piękne, kolorowe motyle, wszystkie i te biedne, i te bogate.

Swym wyglądem zachwycali przystojni, czarnobrodzi, ubrani w precyzyjnie upięte, kolorowe turbany Sikhowie.

Ciekawym przeżyciem był udział w uroczystościach hinduskiego święta Happy Divali, urządzanego na część bogini szczęścia i dobrobytu Lakszmi. Całe miasta i ich ulice przystrojone były kolorowymi łańcuchami i kwiatami. Przed domami paliły się lampki na powitanie bogini. Wszyscy mieszkańcy, do późnych godzin wieczornych, świętowali przy hukach odpalanych w rękach rac i sztucznych ogni, w nieprawdopodobnym zgiełku, zamieszaniu i tumulcie, a my razem z nimi.

Szoki

Szokiem były podziały społeczne, bieda, nieprawdopodobny brud i smród- będący efektem masowej działalności obszczymurków,  niedbałość o estetyczną stronę życia doczesnego.  Niepodzielnie panowała zasada: przewróciło się niech leży i niech najlepiej zeżre to krowa, małpa, albo pies – królowie ulic, straganów, dróg.Tony śmieci, gryzący smog, pokryte grzybami murowane domy lub domy zbudowane z dykt- to krajobraz wielu indyjskich osiedli. Znacznie gorzej prezentowały się slumsy, było to wielkie wysypisko śmieci, na którym utworzono obóz zbudowany resztek różnych materiałów.

Wspomniana bieda, przeludnienie ( w Delhi mieszka 15 milionów ludzi) i wynikajacy z tego brak zatrudnienia zmuszał ludzi do żebractwa lub, bardziej przedsęebiorczych, do wykonywania cie kich fizycznych prac. Najmowali sie jako rikszarze lub tragarze bagaży.

 

Szokiem była podróż pociągiem, albo przejażdżka rykszą po ulicach Old Delhi. W ogóle uczestniczenie w ruchu ulicznym to było „grube”(jak mówił Michał jeden z uczestników wyprawy) przeżycie. Na trzech pasach ruchu jechało równolegle pięć, sześć samochodów, prawie każdy z zamiarem zmiany pasa, po którym jedzie. Język komunikacji o zmianie był prosty- klakson na maksa. Na drogach panowała zasada silniejszego. Rikszarze najsłabsi, musieli kierować się sprytem. Ciężarówy – masywne i wielkie, nie musiały kierować się niczym. Jeśli bliżej było pojechać pod prąd pędzącego strumienia aut, to one mogły, bo kto dużemu zabroni. Na te wydarzenia, nakładały się osobiste porachunki krów, które na środku tak „zorganizowanej” ulicy, w godzinach szczytu postanowiły stoczyć bój o jakąś ważną  krowią sprawę. Mogły, owszem, bo kto świętemu zwierzęciu zabroni….?

 

Szokiem był pobyt w świętym mieście Varanassi,  miejscu pielgrzymek nabożnych Hindusów, świętych mędrców oraz wyrzuconych poza nawias społeczny wdów i trędowatych. W wierzeniach Hindusów śmierć w tym miejscu gwarantuje dostąpienie zbawienia i zakończenie ścieżki reinkarnacji,  stąd jego popularność.

 

Szokiem była wycieczka łódką po rzece Ganges, pełnej  prochów i ciał zmarłych. Dla nas była ona siedliskiem śmiercionośnych zarazków i chorób, dla Hindusów świętym miejscem, w którym zanurzali się w celu dostąpienia oczyszczenia.

 

Nasza przewodniczka  zacytowała stwierdzenie, że „Indie, to nie jest kraj trzeciego świata, w fazie rozwoju. Indie to potężna niegdyś cywilizacja, w fazie totalnego rozkładu i upadku.”. Gdyby się nad tym dobrze zastanowić, to ciężko nie przyznać racji.

Wzruszenia

Było o zachwytach i  doznanych szokach, to teraz słowo o wzruszeniach. Dla mnie osobiście wielkim wzruszeniem był pobyt w domu i obecnym miejscu pochówku matki Teresy. Czytając historię życia tej świętej kobiety oraz oglądając pamiątki po niej, ściskało mnie w dołku. Zbierała z ulic najbiedniejszych, zagłodzonych i chorych, tych którzy już „przechodzili na drugą stronę”. Wraz ze swoimi siostrami opiekowała się nimi, w ich ostatnich dniach. Zależało jej, aby odchodzili w poczuciu, że są kochani.

Wyspa

Wyspa wynagrodziła nam trudy pobytu na lądzie, ukoiła widokiem rajskich plaż, lazurowego morza, koksowych i bananowych lasów. Było czym nacieszyć oczy….

Mieszkaliśmy w ośrodku „namiotowym”. Każdy namiot miał na werandzie hamak i fotel bujany, co  nie pozostało bez wpływu na „zbiorowość” życia towarzyskiego. Na początku pobytu wszyscy  chcieli się nacieszyć swoimi bujakami, siedzieli więc  przed swoimi namiotami i kontaktowali się ze sobą  na odległość. Późniejzwyczaje wróciły do normy.

Na „stanie” naszego ośrodkabyły 2 psy rasy labrador i klika kotów. Poza obozowiskiem mieszkało zapewne wiele innych gatunków zwierząt. Myślę że warto wspomnieć tutaj o stadach dzikich plażowych psów, śpiących za dnia i buszujących w nocy. Warte wspomnienia są również krokodyle słonowodne, które mieszkały na jednej z plaż, pilnie strzeżone przez miejscową policję.

Życie w obozie zapewniało nam też inne atrakcje. Można by się pokusić o stwierdzenie, że był to w pewnym sensie „obóz przetrwania”. Cała rzecz rozchodziła  się o kokosy. Trzeba  było trzymać się ściśle wytyczonych ścieżek, gdzie owoce zostały usunięte, żeby nie zostać „ustrzelonym”.  Żadnych skoków w bok. Nasze namioty były przezornie chronione blaszanymi dachami. W nocy zaczynała się kanonada. Deszcze kokosów spadały na dachy, zostawiając wgłębienia dające wiele do myślenia. Pilnowanie szlaków, mogło w dużej mierze zapewnić przetrwanie. Niestety, nie w pełni, gdyż nic nie mogło uchronić obozowiczów przed atakiem wielkich, palmowych liści. Niektóre z nich, znużone jednostajnością bytu, podejmowały życiową  decyzję- „zrywam się stąd!” i spadały znienacka. Strefy zrzutów były całkowicie przypadkowe i zależały jedynie od „widzimisię” liścia. Dobra wiadomość jest taka, że w naszej ekipie „trafień” nie było.

Na nurkowania wypływaliśmy wcześnie rano, ponieważ rafy położone były ok. 2 godzin drogi łodzią od naszego obozu. Nurkowiska wypełnione zgiełkiem i mnogością podwodnego życia, oglądaliśmy ciągnięci  przez  przepływające prądy. Ich obecność powodowała, że woda nie była kryształowo przejrzysta.

Największą atrakcją było dla mnie spotkanie z 5 rekinami, taaaaaaaaaaaaaaaa………kimi wielkimi – prawie metrowymiJ. Śmiejemy się, że z każdym dniem, z każdą kolejną opowieścią, naszym rekinom przyrasta kolejne pół metra. Obecnie wyglądają już tak:

Napisanie tych krótkich wspomnień pozwoliło mi odświeżyć sobie w pamięci zamglone już obrazy i przeżyć wyprawę na nowo. Czy odwiedziłabym jeszcze raz Indie – nie wiem….:). Cieszę się natomiast, że mogłam odbyć tę podróż i zobaczyć kulturę oraz życie tak zupełnie inne od naszego.

Dzięki Piotrze, że nas tam zabrałeś!:-)