Nasza wyprawa do Indii zaplanowana była na drugą połowę listopada. Posunięcie sprytne i przebiegłe, gdyż w tym czasie w Polsce króluje jesień- obrana z kolorów, ciepła i wszelkich złudzeń pora roku. Wielu dopada chandra oraz bezbrzeżna, nieukojona tęsknota za ciepłem i światłem promieni słonecznych. My, członkowie wyprawy, czuliśmy się więc jak wybrańcy losu, „dzieci lepszego Boga”. Nasza jesień w tym roku zapowiadała się kolorowo, słonecznie, egzotycznie….
Czekaliśmy, czekaliśmy …i doczekaliśmy, nadszedł w końcu TEN dzień i wybiła godzina W(yjazdu). Wystartowaliśmy z Warszawy przez Moskwę i wylądowali w Delhi.
Wszyscy gotowi na nowe wrażenia i przygody. Niektórzy ( ..jaJ), po lekturach książek, podszyci niepewnością i gotowi na przeżycie szoku.
Delhi przywitało nas duszną pogodą oraz dywanowymi wykładzinami, którymi wyłożone były podłogi lotniska- pierwsze zaskoczenie- drobnostka w porównaniu z tym co mieliśmy zobaczyć już niebawem…
Wyprawa podzielona była na 2 etapy:
- Pierwszy – to wycieczka turystyczna- z ambitnym planem zwiedzania na trasie Delhi-Jaipur-Agra-Varanasi-Kalkuta.
- Drugi – to pobyt na wyspie Haverlock w archipelagu Andamany. Dla jednych (grupa nurków-sznurków) wypełniony poznawaniem podwodnych krain, dla drugich (grupy Beach-boys-ów) – eksploracją wyspy i jej rajskich plaż.
Pierwsza część, chociaż wymagała od nas przejechania ponad tysiąca kilometrów, dała jedynie możliwości zobaczenia malutkiego kawałka tego ogromnego i różnorodnego, ze względu na języki, wyznawane religie oraz przynależność kastową, kraju. Naszym doświadczeniem nie było poznanie, było jedynie nabycie przelotnych wrażeń.
Wrażenia były skrajnie różne.